De la Confirmación a la Confianza - czyli od bierzmowania do zaufania.


Miniona niedziela była dla nas dniem wyjątkowym. Dla całego domu, dla nas - wolontariuszek, dla wszystkich chłopców. W szczególności jednak dla "szczęśliwej dwunastki" z nich, bo w minioną niedzielę odbyło się ich bierzmowanie. W Polsce i pewnie na całym świecie dużą wagę przywiązujemy do Chrztu Świętego, Pierwszej Komunii, jednak Bierzmowanie zawsze jest obchodzone skromniej i "po cichu". U nas w domu w Limie minione dwa tygodnie stały pod hasłem przygotowań. Chłopcy usilnie poszukiwali w czeluściach swoich szaf odpowiednich koszul, spodni, czy krawatów. Maszyny w pracowni Hani pracowały intensywnie przy skracaniu spodni, a w sobotę poprzedzającą Bierzmowanie, na naszym patio było czuć zapach pasty do butów i było słychać szum szczotek. W sobotę upiekłyśmy trzy blachy ciasta czekoladowego z truskawkami i borówkami - łącznie wyszło 96 kawałków.


Temat wiary, bycia w kościele, formacja chłopców, jest tematem dość trudnym i wymaga osobnego postu. Jednak pewnego dnia spytałam jednego z nich dlaczego bierzmowanie traktują tak bardzo poważnie, tak bardzo zważają na każdy szczegół podczas przygotowań, tyle o tym mówią i wydawałoby się, że jest to dla nich moment dużo ważniejszy, niż Chrzest Święty. On mi odpowiedział w sposób bardzo prosty: "Bierzmowanie jest potwierdzeniem mojej wiary. Przed Bogiem i przed samym sobą potwierdzam, że chcę w tym być." Tak jak w Polsce, każdy z bierzmowanych ma swojego świadka. Tylko tutaj w Peru świadkiem powinna być Matka Chrzestna "Madrina", lub Ojciec Chrzestny "Padrino". Nawet jeśli ktoś Cię poprosi, żebyś został jego świadkiem podczas bierzmowania, to samoistnie stajesz się Madriną, lub Padrino. Niedziela była dla mnie dniem wyjątkowym, ponieważ zostałam właśnie Madriną.


Jak przyjechałam do Peru, wskazano mi miejsce przy stole na najbliższy miesiąc. Obok Niego właśnie. Przez pierwszy tydzień nie mówił do mnie nic. Potem zaczęłam żartować do pozostałych chłopców tak, żeby On słyszał: "Czy wasz kolega nic nie mówi? Aaaa On nie rozumie hiszpańskiego?! Ok - wszystko jasne!". I to znów dla innych chłopców było zabawne, bo to ja nie rozumiałam zbyt wiele. Po pierwszych dwóch tygodniach zaczął odpowiadać zdawkowo na moje pytania, a czasem nawet sam zaczął o coś pytać. Jarver (czyt. Harber) - jak później napisał mi w jednym liście: "Jarver - zwykły chłopak". Szesnastolatek mający głowę pełną marzeń, planów, a serce pełne uczuć i wrażliwości. Jarver na początku nie rozmawiał ze mną zbyt wiele. Wszystko zależało od nastroju, od dnia i także od tego ile rozumiałam. Ale pewnego dnia poprosił o rozmowę. Usiedliśmy na schodach i spytał, czy chcę zostać jego madriną. Po dłuższej rozmowie - zgodziłam się. Kiedy spytałam Go, czy coś potrzebuje do Bierzmowania, czy brakuje Mu białej koszuli, czy krawatu - odpowiedział, że nie potrzebuje niczego. Najważniejsze żebym była Ja.


Tutaj nic nie jest łatwe. Szczególnie kiedy coraz bardziej poznajemy chłopców. Ich życie, ich historie, ich emocje i reakcje. Zaczynamy utożsamiać się z nimi i nikt z nich nie jest dla nas "bezimienny", czy obcy. Czy teraz dużo rozmawiamy? Czy nasza relacja jest prosta i swobodna? Nie powiem tego. Ale zawsze staram się powtarzać Jarverowi, że to co piękne - rodzi się w trudzie. Z pewnością uczymy się tego bardzo i to każdego dnia. Czasem wydaje mi się, że muszę stanąć na głowie, żeby kogoś uszczęśliwić, zadowolić, dać z siebie wszystko to, co najlepsze. A tutaj uczę się tego, że wystarczy tak niewiele. Jedno słowo, drobny gest. Dla kogoś to może być bardzo wiele.

Ogromnie wierzę w to, że Bierzmowanie dla mnie i dla Jarvera to początek pięknej, długotrwałej przyjaźni. Na razie chodzimy trochę jak dzieci we mgle - po omacku, ale wspólnie szukając dobrej drogi. Każdy z nas na swój sposób chce, żeby było dobrze. Uczymy się siebie nawzajem. I tak sobie myślę, czy to nie jest tak z każdym z nas? Ile razy chciało się zostawić w życiu relacje, które grubo nadszarpnęły nasze nerwy i poraniły serca. Do każdego z osobna musimy znaleźć dobrą drogę. I nawet jak bywa trudno, ale w sercu jest to ogromne pragnienie poznania, akceptacji, dania kolejnej szansy....to czy nie warto? Często z Jarverem rozmawiamy o zaufaniu i wielokrotnie powtarzamy, że zaufania nie można kupić, ale można je zdobyć. I tak jak podczas Bierzmowania potwierdzamy naszą wiarę, czyli nasze zaufanie wobec Boga, tak i teraz próbujemy zdobywać swoje zaufanie....choć nie jest łatwo, ale - warto. Zawsze. Warto tutaj być dla wszystkich naszych cudownych chłopców i dla każdego z osobna. Ale nawet gdyby nie oni, to warto było tutaj przyjechać choć dla jednego, wyjątkowego Jarvera.
I wtedy misja naprawdę ma sens. 

 









Komentarze

Popularne posty